Recenzja filmu

Mama Tina (2014)
Stephen Bradley
Deirdre O'Kane
Sarah Greene

Święta Christina Wietnamska

Biograficznemu filmowi Stephena Bradleya bliżej do hagiografii świeckiej świętej niż do psychologicznego portretu kobiety stawiającej czoło przeciwnościom. "Mama Tina" mogłoby być filmem
Biograficznemu filmowi Stephena Bradleya bliżej do hagiografii świeckiej świętej niż do psychologicznego portretu kobiety stawiającej czoło przeciwnościom. "Mama Tina" mogłaby być filmem poruszającym i pięknym, gdyby reżyser pozwolił wybrzmieć historii Christiny Noble. Tymczasem opowieść o kobiecie, która dzięki swojemu uporowi i sile przebicia przyniosła pomoc kilkuset tysiącom wietnamskich sierot, w filmie Irlandczyka przypomina szkolną czytankę – dydaktyczną i pozbawioną wdzięku.  


Reżyser "Mamy Tiny" nie bawi się w subtelności i psychologiczne niuanse. Na ekranie snuje czarno-białą opowieść o dobrych kobietach i złych mężczyznach. Podczas gdy płeć piękna w jego filmie reprezentowana jest przez troskliwą matkę, serdeczną przyjaciółkę i dobrą Wietnamkę, mężczyźni to agresywni alkoholicy, gwałciciele, pedofile lub w najlepszym wypadku – tchórze i koniunkturaliści. 

Irlandczyk pełnymi garściami czerpie z rezerwuaru stereotypów i filmowych klisz. Wystarczy mu kilka machnięć pędzlem, by namalować doskonale znany landszaft o biednej irlandzkiej mieścinie, gdzie matki chorują, ojcowie piją i biją, gdzie straszy się dzieci złymi zakonnicami, a nadzieją jest tylko modlitwa oraz ballada o chłopcu imieniem Danny, wołających dudach i nieszczęsnej kochance. Bradley inscenizuje w sposób tak oczywisty, że oglądając "Mamę Tinę", nie sposób pozbyć się wrażenia, że widzieliśmy już każdą ze scen tego filmu – podróż taksówką po wietnamskich ulicach nędzy, spotkanie bohaterki z bezdomnymi dziećmi, a także wspomnienia biedy niczym z powieści Dickensa

Reżyser "Boy Eats Girl" pisze swoją bildungsroman z pozycji wszechwiedzącego demiurga. Zna odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące bohaterki, jej motywacji i tajemnic. Niestety zna je także każdy z widzów, bo "Mama Tina" to obraz boleśnie przewidywalny. Historia dojrzewania małej dziewczynki, której marzeniem jest wyjechać do Ameryki i zostać kolejną Doris Day, przeradza się tu w opowieść o dobru i szlachetności, które muszą zderzyć się z bezwzględnością świata.   


Reżyser robi wiele, by zabić w swym filmie wszelką niejednoznaczność i tajemnicę. Do tego stopnia nie wierzy w inteligencję widzów, że w dialogach objaśnia (niezbyt skomplikowane, przyznajmy) motywacje bohaterki i jej działania.

I choć Deirdre O'Kane dwoi się i troi, by tchnąć życie w postać Christiny, okazuje się to wyzwaniem ponad jej siły. Nie dlatego, że jest słabą aktorką – przeciwnie, aktorka z niej znakomita, bardzo wrażliwa i warsztatowo sprawna. Słabość postaci "Mamy Tiny" nie bierze się z aktorskich niedoborów O'Kane, ale ze sposobu, w jaki skonstruowana jest jej postać. Bradley tak bardzo spieszy się ze streszczaniem historii Christiny Noble, że nie zostawia miejsca na emocje. Przechodzi z jednego rozdziału do drugiego, nie pozwalając swej bohaterce na przeżywanie osobistych dramatów. Filmowa Christina przeprowadzona zostaje przez drogę krzyżową, ale reżysera bardziej interesuje fotogeniczność jej upadków, aniżeli uczucia towarzyszące bohaterce podczas podnoszenia się z nich.

W efekcie zamiast poruszającej opowieści o ludzkiej dzielności otrzymujemy hagiograficzną opowiastkę o świętej, która wiedziona palcem Boga bezrefleksyjnie podąża ku wypełnieniu swojego posłannictwa. Szkoda, bo fascynująca postać Noble zasługuje na więcej niż pastelowy obrazek z wizerunkiem świętej.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones